- Marcy cosik zapomniała, że na dzisiaj trzeba było
przeczytać tylko dwa pierwsze rozdziały – zaśmiała się Rory na widok starej,
podniszczonej książki z miliardem kolorowych karteczek poprzyklejanych z brzegu
różnych stron żeby zaznaczyć najważniejsze informacje.
Dziewczyna odpowiedziała jej w niezwykle dojrzały
sposób, wytykając język. Zostało jej jakieś osiem stron i zamierzała skończyć
czytać jeszcze przed lekcją. Polski był jej ulubionym przedmiotem głównie
dlatego, że nikt nie kazał jej niczego zapamiętywać. Wystarczyło raz na dwa
miesiące przeczytać książkę i semestr zaliczało się bez najmniejszego problemu.
Tak więc dla Marceliny, która wręcz uwielbiała czytać, polski był spełnieniem
marzeń.
Marshall w pełni zaakceptował pomysł Franky’ego i
położył się, korzystając z uda Marcy jako poduszki i spróbował się jeszcze zdrzemnąć.
Basil nieco dalej tłumaczył Rory, jak krok po kroku przygotował jej jedzenie
tak, żeby mogła sama spróbować to zrobić. Mimo swojej całej miłości do
dziewczyny, cała ekipa musiała przyznać, że nie potrafiła ona zrobić niczego
jadalnego. Nawet gdy próbowała z całych sił.
Dzwonek na lekcje zadzwonił dosłownie kilka sekund
po tym, jak Marcy z triumfalnym uśmiechem zamknęła książkę, obwieszczając w ten
sposób przyjaciołom, że udało jej się zdążyć. Marshall i Franky niechętnie
wstali, dopiero teraz witając się ze sobą w typowy dla nich sposób. Wcześniej
obu za bardzo zależało na spaniu. Rory, cała w skowronkach doskoczyła do Marcy
i złapała ją za rękę. Natychmiast podjęły wspólny temat i ruszyły w stronę sali.
Marshall z Frankym zaczęli kłócić się o to, która postać w grze jest lepsza. I
wszelkim bogom dziękować, że nie słyszała tego Marcy, bo kłótnia z miejsca
stałaby się bardziej zażarta. Basil tylko szedł za nimi z wielkim bananem na
twarzy. To on zawsze zamykał drzwi prowadzące na dach i pilnował klucza. Jakimś
cudem uznali go za najbardziej odpowiedzialnego. I tak, gdy patrzył na nich z
tylu, w pełni to rozumiał.
Nie musieli się spieszyć. Wszystkim było wiadome,
że polonista nigdy nie przychodzi na czas. Najwidoczniej żył w innej
rzeczywistości, gdzie czas płynął nieco inaczej. Wszyscy zajęli już swoje
miejsca w klasie. Gdy tylko polonista wszedł, razem z „dzień dobry” powiedział
znienawidzone zdanie większości uczniów klas licealnych.
- Młodzi Państwo, wyciągamy karteczki.
Marshall westchnął cicho. Cała ich ekipa zamruczała
cicho z niezadowoleniem, natomiast Marcy była w siódmym niebie. Była
stuprocentowo pewna swojej wiedzy na tym jednym przedmiocie. Reszta klasy zaś,
jawnie wyraziła swój sprzeciw, wykorzystując Balonówy do przełożenia kartkówki.
Nauczyciel pozostawał jednak całkowicie nieugięty, jak na polonistę wierzącego
w czytającą młodzież przystało. Mężczyzna nie miał wątpliwości co do tego, że
obecne młode pokolenie woli spędzać czas w całkowicie inny sposób niż czytając,
dlatego układał kartkówki tak, że wystarczyło przeczytać opracowanie w
internecie żeby zaliczyć na 3.
Nauczyciel podyktował po trzy zadania dla każdej z
dwóch grup i wszyscy zabrali się po pisania. Oczywistym było, że niektórzy w
mniej lub bardziej inteligentny sposób korzystali z telefonów, szukając
odpowiedzi w internecie. Niby tylko dziesięć minut z życia, a jak niektórym
potrafi się to dłużyć.
Po oddaniu kartek, Marcy odwróciła się do swojej
ekipy z prostym pytaniem, jak im poszło. Dookoła panował taki harmider, że przez
chwilę mogli spokojnie porozmawiać.
- Mogło mi pójść lepiej. Nie starczyło mi czasu na
pełną odpowiedź na ostatnie pytanie – skomentowała Rory, wzruszając ramionami.
- Przeczytałem streszczenie. Powinno być okei –
stwierdził Basil spokojnym głosem.
- Udało mi się zerżnąć wszystko z opracowania w
necie – pochwalił się Franky, opierając się plecami o ścianę i aż promieniejąc
dumą.
Wszyscy spojrzeli na niego, jak na skończonego
debila.
- Mów o tym głośniej, to może Novoc cię usłyszy –
delikatnie zadrwiła z niego Rory, przewracając ostentacyjnie oczami.
Franky spojrzał na nią z jawnym oburzeniem i
pokazał jej język.
Reszta lekcji minęła im bardzo szybko. Marcelina
dyskutowała z każdym, z kim tylko mogła. I nie zmieniała swojej postawy czy
tonu głosu niezależnie od tego, czy zwracała się do kolegi z klasy, czy
nauczyciela. Marshall obserwował to z wielkim bananem wymalowanym na twarzy, od
czasu do czasu nagrywając co lepsze momenty. Cała ekipa starała się, jak mogła,
ale powiedzieć, że umierali ze śmiechu, praktycznie leżąc na swoich ławkach,
stanowiłoby spore niedomówienie.
Później nadszedł czas na lekcję angielskiego. Dla
Marceliny, Marshalla i Rory była to najnudniejsza lekcja od zawsze. Marcy i
Rory, jako osoby należące do różnych fandomów, przesyłały sobie nawzajem każdy
ciekawszy fanfick, który znalazły. A te niezmiernie często były napisane w
języku angielskim. Do tego obejrzały tyle seriali razem, że nieznajomość
angielskiego byłaby dla nich wręcz obrazą. Marsh natomiast przegrał tyle godzin
w najrozmaitsze gry, że aż podzielał zdanie dziewczyn dotyczące tego obcego
języka. Grał w większości z Marcy, ale bardzo często też z Basilem czy Frankym.
O ile Franky uwielbiał gry, o tyle Basil grał tylko z konieczności, jeśli komuś
innemu bardzo na tym zależało. Żaden jednak z nich nie przyswoił obcego języka
przez tak popularne medium.
Marshall całkowicie się wyłączył i od razu zaczął
rysować w zeszycie strony swojego autorskiego komiksu. Marcy uwielbiała
obserwować go przy pracy. Lekko się uśmiechał i przygryzał wargę bardziej po
prawej stronie, gdy próbował się skupić na jakimś szczególe. Jego ręka
pracowała nieprzerwanie. Wpadał w swoisty wir, z którego niewielu potrafiło go
wyrwać. Jedną z tych osób na pewno nie była nauczycielka angielskiego. Marsh
wyglądał po prostu nieziemsko, gdy zatracał się w swoich historiach. A rzeczy, które tworzył? Po dziesięciu latach
znajomości i obserwowaniu postępów, Marcy wciąż nie mogła uwierzyć w
niesamowite umiejętności swojego przyjaciela.
Rory zaczęła nawijać apropo najnowszego fanficka, o
Sherlocku, który niedawno znalazła. Marcy wciągnęła się w rozmowę, co jakiś
czas wypełniając zadania z książki z ćwiczeń. Franky i Basil starali się z
całych sił, ale niewiele zadań wychodziło im dobrze.
Marshall nie cierpiał lekcji angielskiego z jednego
głównego powodu – był to jeden z dwóch przedmiotów, na których nie mógł
siedzieć z Marcy. To nie tak, że kochał dziewczynę, ale po prostu nie potrafił
wyobrazić sobie bez niej życia. Spotkali się po raz pierwszy w czwartej klasie
i od razu pojawiła się między nimi więź porozumienia, która stała się istnym
węzłem gordyjskim, którego nikt i nic nie dało rady przeciąć. Dlatego też
niechętnie patrzył na dziewczynę, która siedziała obok niego i wlepiała w niego
maślane oczy i od czasu do czasu tęsknie patrzył na Marcy, śmiejącą się z
czegoś, co powiedziała jej Rory.
Chłopak musiał przyznać, że Marcelina wyglądała
pięknie. Gdy patrzył na nią, wydawało mu się, że wiedział to lepiej niż
ktokolwiek inny. Gdy się śmiała, miała takie piękne, żywiołowe iskierki w oku.
Uwielbiał ją obserwować, gdy o tym nie wiedziała. A co więcej, uwielbiał ją też
wplatać w swoje komiksy. Nie musiał jej jakoś specjalnie w tym celu upiększać
czy podrasowywać jej charakteru. Była idealna taka, jaka była.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz