sobota, 5 sierpnia 2017

Część 3 - Kapela - Ekipa

Jak zwykle przychodzili do szkoły jako jedni z ostatnich, a mimo to nikt nie zajmował ich miejsc w ostatniej ławce. Marshall, nie czekając nawet na nauczycielkę, oparł się barkiem o ścianę, schylił głowę tak, żeby przydługa grzywka przysłaniała mu oczy i poszedł spać. Marcelina uśmiechnęła się lekko i delikatnie poprawiła mu włosy by efekt był jeszcze lepszy.
- Powinieneś iść do fryzjera – skomentowała.

Chłopak tylko mruknął coś w odpowiedzi i zupełnie się tym nie przejął. Nie był najlepszym uczniem, ale nie był też najgorszym. Z tą jednak wadą, że wolał uczyć się sam w domu, ewentualnie z kimś, ale ponad trzy osoby to było dla niego za dużo i nawet nie próbował się skupiać. Jak zawsze zamierzał przeczytać wszystko w czasie przerwy w pracy, a w razie problemów zagadać do Marcy.

Marcelina była definicją sprzeczności. Z natury była buntowniczką, jednak do nauki podchodziła niezwykle poważnie. Zawsze uważała na lekcjach i zdaniem Marshalla robiła idealne notatki, choć ciężko było je czasami odczytać. Charakter pisma dziewczyny pozostawiał bowiem wiele do życzenia, a ilekroć przyjaciel jej to wypominał, broniła się słowami, że za wielkim umysłem, ręka nie nadąża, a co dopiero mówić o starannym i schludnym piśmie.

Wkrótce pojawili się przyjaciele Marcy. Przywitali się z nią machnięciem ręki czy skinieniem głowy i od razu uciekli na szkolny dach. Pierwsze lekcje od rana zawsze można było sobie odpuścić.

Marcelina, nie mając nic do roboty, zaczęła gryzmolić w zeszycie i rozglądać się po klasie. W pierwszej ławce Książę i Księżniczka. Durne Balonówy, które zdaniem Marcy, zdecydowanie za bardzo narzucały innym swoją obecność. Każdy zna ten typ człowieka. Muszą być wszędzie i zawsze, i o wszystkim wiedzieć. I o ile do chłopaka Marcy żywiła sporą niechęć, o tyle musiała przyznać, że do dziewczyny ma, mimo wszystko, spory szacunek, ze względu na jej wyniki w szkole. Nie była zwykłą tępą, popularną laską, ale dziewczyną, która wie czego chce i potrafi to połączyć.

Marcy nie potrafiła nigdy zrozumieć, po co komu bycie popularnym, ale nigdy też zbytnio nie rozmawiała z Balonówą i w sumie nie miała zamiaru tego zmieniać. Nieco dalej siedział Finn ze swoją siostrą. Dwójka dzieciaków, którzy nadmiernie wszystkim się ekscytowali. Męczące. Choć Marcy musiała przyznać, że lubiła czasami spędzić czas z Finnem.

Reszty ludzi dziewczyna nie zdążyła skomentować w myślach, gdyż w klasie pojawił się nauczyciel. Zresztą, reszta była po prostu nudna. Zwykłe, niewyróżniające się przeciętniaki. Być może kiedyś się to zmieni, ale to bardzo duże „może”. Co zaś tyczyło się nauczyciela. Był przystojny i względnie w młodym wieku. To ważne cechy, ale najważniejszą i tak było to, że koniec końców potrafił dobrze uczyć. W końcu jego przedmiot określany był „królową nauk”. Tak, rozpoczęła się lekcja matmy.  

Z racji tego, że wszystkie lekcje przebiegały w ten sam sposób, można było skupić się na czymś innym. Marcelina spokojnie robiła notatki, Marshall spokojnie spał. Finn zgłaszał się do wszystkiego, do czego tylko mógł, ale w większości przypadków, ze złą odpowiedzią.

Lekcja minęła im szybko i jakieś pięć minut przed jej końcem, Marcy delikatnie obudziła przyjaciela, od razu podsuwając mu swój zeszyt, żeby później nie zapomniał go od niej pożyczyć. Wkrótce zadzwonił szkolny dzwonek uwalniając uczniów . Marshall od razu obrał kierunek na dach, ciągnąc za sobą Marcelinę, która też niezbyt się opierała.

Czysto teoretycznie – wychodzenie na szkolny, niemalże płaski dach było całkowicie zabronione. Dyrektor się martwił, że to duża wysokość, a wypadki chodzą po nastolatkach. Czego dyrektor nie był jeszcze świadomy to fakt, że Franky, kumpel Marshalla od czasów gimnazjum, ukradł klucze do drzwi prowadzących na dach, dorobił sobie kopie, a następnie podrzucił oryginalne klucze dokładnie tam, skąd je zwinął.
Ekipa Marcy i Marshalla była dziwną zgrają. Wszystko zaczęło się oczywiście od Marcy i Marshalla, znających się z czasów podstawówki. Później do grupy dołączyli Rory i Franky, na etapie gimnazjum. Dopiero w liceum ich ekipa domknęła się, pochłaniając jeszcze Basila. Byli bandą, która, co by się nie działo, trzymała się razem. Jak rodzina, którą można było wybrać.

Rory była najbardziej dziewczęcą istotą, jaką Marcelinie dane było poznać. Wiecznie chodziła w czarnych sukienkach, spódniczkach i innych rzeczach, które podkreślały jej delikatną urodę i budowę ciała. Zawsze też nosiła mocny, ciemny makijaż i, dzięki czemu najbardziej się wyróżniała, dwukolorowe włosy do pasa. W tym miesiącu królował pastelowy róż na prawej połowie włosów i delikatny fiolet na grzywce ściętej po skosie i lewej połowie. Z części włosów dziewczyna zrobiła sobie dość sporej wielkości, dwa, różnokolorowe koki, resztę jednak puszczając luzem.

Franky był chłopięciem przeciętnej postury, jednak dzięki masie ćwiczeń miał naprawdę dobrze wyrzeźbione ciało, co widać było nawet pod jego luźną, ciemną koszulką z krótkim rękawem. Prawą rękę miał pokrytą rękawem – tatuażem składającym się z różnego kształtu i faktury obręczy, biegnącym od jego ramienia aż do nadgarstka. Włosy miał długie. Marcelina nie pamiętała żeby choć raz ściął je bardziej niż to konieczne od momentu, w którym go poznała. Teraz dodatkowo zrobił sobie  z części z nich dredy, które wiązał z tyłu głowy, żeby nie wpadały mu do oczu. No i Franky, jak to Franky, oczywiście był na boso.

Basil również miał jakąś zadrę z fryzjerem, bo włosy zapuścił już do pasa. Od początku liceum farbował je na zielono i wszyscy musieli przyznać, że nie pamiętali, by kiedykolwiek miał choć skrawek odrostów, więc oczywistym było, że mimo braku wizyt u fryzjera, Basil dbał o swoje kudły bardziej niż większość dziewczyn. Na jego twarzy znajdowała się masa kolczyków. Między innymi w uszach, brwi, nosie i języku, ale Basil twierdził, że nie zamierza na tym poprzestać, tylko jeszcze nie znalazł odpowiedniego kolczyka. Miał jednak coś do tatuaży, bo mimo uwielbienia do modyfikacji ciała, zarzekał się, że tatuażu nigdy sobie nie zrobi. Basila można było też poznać po jednej rzeczy, zawsze nosił czarną koszulkę z krótkim rękawem z logiem jakiegoś zespołu, a pod spodem kolejną z długim, tyle, że zieloną. Dobrze, ze nie było już takich upałów, bo powoli zbliżała się jesień. Głowę Basila zdobił wianek z kwiatów zebranych zapewne po drodze i zrobiony przez Rory. Bo gdy Rory coś zrobiła, nikt nie śmielił się jej przeciwstawić. Tak więc dnia dzisiejszego Basil chcąc nie chcąc musiał wymiatać w wianku. Choć wyglądał na wniebowziętego na samą myśl o tym.

Marcelina też wyróżniała się na swój sposób, dzięki czemu idealnie pasowała do grupy. Zawsze z czarnymi, długimi za pas włosami w lekkim nieładzie, czarnej obcisłej koszulce na ramiączka i koszuli w czarno-czerwoną kratę z rękawami podwiniętymi do łokci. Zawsze też w czarnych dżinsach i czerwonych trampkach. Zawsze też, skoro już tyle mówimy, o słowie zawsze, nosiła ze sobą torbę wypchaną książkami i zeszytami. Torbę, która na szczęście, Marshall bardzo często jej zabierał, gdy nie patrzyła i podmieniał na swoją. Oczywiście, Marelina zawsze zauważała różnice. Może i celowo kupili sobie identyczne torby, ale wagą jednak zawsze się różniły. Jak mogłyby nie, skoro Marshall zabierał do szkoły tylko jeden zeszyt i jakieś jedzenie. Marcy zawsze dziękowała mu za pomoc i przestała się już pieklić żeby jej wszystko oddał, bo nie znosiła, gdy ktoś musiał coś za nią robić.

Marshall był szczupłym chłopakiem z burzą czarnych, względnie krótkich włosów. Zawsze w ciemnych ciuchach, tym razem wybrał czarną koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci i ciemne dżinsy. Dla niego liczył się tylko kolor i wygoda ubrań. Marsh zdawał sobie sprawę z tego, że ma jakiś tam, mniejszy czy większy tłumek swoich wielbicielek, ale nie znosił ich. Głównie dlatego, że nie rozumiał, jak mogły być w nim dozgonnie zakochane, gdy jedynym słowem, które od siebie kiedykolwiek usłyszeli było „cześć” na szkolnym korytarzu.

Gdy Marcy i Marsh weszli na dach, Rory zajadała się śniadaniem, które zrobił dla niej Basil, wiedząc już, że dziewczyna zawsze zapomina zjeść go w domu i nigdy nie bierze jedzenia do szkoły, Basil przeglądał strony www w telefonie, szukając nowych potraw, które mógłby przygotować, a następnie zmusić swoje ulubione cztery króliki doświadczalne do skosztowania ich i podzielenia się opinią. Chłopak uwielbiał gotować i spod jego rąk z większości wypadków wychodziły naprawdę cudne dania, więc króliki doświadczalne nie narzekały. Franky drzemał sobie, ciesząc się ciepłym słońcem, oparty plecami o nadbudówkę na tarasie.

Przyjaciele dołączyli do nich, będąc jednak świadomymi, że przecież za niecałe dziesięć minut kończy się przerwa i wkrótce powinni zacząć się zbierać. Choć pewnie spóźnią się, jak zawsze, gdy spędzali razem przerwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz