Jak zwykle przychodzili do szkoły jako jedni z
ostatnich, a mimo to nikt nie zajmował ich miejsc w ostatniej ławce. Marshall,
nie czekając nawet na nauczycielkę, oparł się barkiem o ścianę, schylił głowę
tak, żeby przydługa grzywka przysłaniała mu oczy i poszedł spać. Marcelina
uśmiechnęła się lekko i delikatnie poprawiła mu włosy by efekt był jeszcze
lepszy.
- Powinieneś iść do fryzjera – skomentowała.
Chłopak tylko mruknął coś w odpowiedzi i zupełnie
się tym nie przejął. Nie był najlepszym uczniem, ale nie był też najgorszym. Z
tą jednak wadą, że wolał uczyć się sam w domu, ewentualnie z kimś, ale ponad
trzy osoby to było dla niego za dużo i nawet nie próbował się skupiać. Jak
zawsze zamierzał przeczytać wszystko w czasie przerwy w pracy, a w razie problemów
zagadać do Marcy.
Marcelina była definicją sprzeczności. Z natury
była buntowniczką, jednak do nauki podchodziła niezwykle poważnie. Zawsze
uważała na lekcjach i zdaniem Marshalla robiła idealne notatki, choć ciężko
było je czasami odczytać. Charakter pisma dziewczyny pozostawiał bowiem wiele
do życzenia, a ilekroć przyjaciel jej to wypominał, broniła się słowami, że za
wielkim umysłem, ręka nie nadąża, a co dopiero mówić o starannym i schludnym
piśmie.
Wkrótce pojawili się przyjaciele Marcy. Przywitali
się z nią machnięciem ręki czy skinieniem głowy i od razu uciekli na szkolny
dach. Pierwsze lekcje od rana zawsze można było sobie odpuścić.
Marcelina, nie mając nic do roboty, zaczęła
gryzmolić w zeszycie i rozglądać się po klasie. W pierwszej ławce Książę i
Księżniczka. Durne Balonówy, które zdaniem Marcy, zdecydowanie za bardzo
narzucały innym swoją obecność. Każdy zna ten typ człowieka. Muszą być wszędzie
i zawsze, i o wszystkim wiedzieć. I o ile do chłopaka Marcy żywiła sporą
niechęć, o tyle musiała przyznać, że do dziewczyny ma, mimo wszystko, spory
szacunek, ze względu na jej wyniki w szkole. Nie była zwykłą tępą, popularną
laską, ale dziewczyną, która wie czego chce i potrafi to połączyć.
Marcy nie potrafiła nigdy zrozumieć, po co komu
bycie popularnym, ale nigdy też zbytnio nie rozmawiała z Balonówą i w sumie nie
miała zamiaru tego zmieniać. Nieco dalej siedział Finn ze swoją siostrą. Dwójka
dzieciaków, którzy nadmiernie wszystkim się ekscytowali. Męczące. Choć Marcy
musiała przyznać, że lubiła czasami spędzić czas z Finnem.
Reszty ludzi dziewczyna nie zdążyła skomentować w
myślach, gdyż w klasie pojawił się nauczyciel. Zresztą, reszta była po prostu
nudna. Zwykłe, niewyróżniające się przeciętniaki. Być może kiedyś się to
zmieni, ale to bardzo duże „może”. Co zaś tyczyło się nauczyciela. Był
przystojny i względnie w młodym wieku. To ważne cechy, ale najważniejszą i tak
było to, że koniec końców potrafił dobrze uczyć. W końcu jego przedmiot
określany był „królową nauk”. Tak, rozpoczęła się lekcja matmy.
Z racji tego, że wszystkie lekcje przebiegały w ten
sam sposób, można było skupić się na czymś innym. Marcelina spokojnie robiła
notatki, Marshall spokojnie spał. Finn zgłaszał się do wszystkiego, do czego
tylko mógł, ale w większości przypadków, ze złą odpowiedzią.
Lekcja minęła im szybko i jakieś pięć minut przed
jej końcem, Marcy delikatnie obudziła przyjaciela, od razu podsuwając mu swój
zeszyt, żeby później nie zapomniał go od niej pożyczyć. Wkrótce zadzwonił
szkolny dzwonek uwalniając uczniów . Marshall od razu obrał kierunek na dach,
ciągnąc za sobą Marcelinę, która też niezbyt się opierała.
Czysto teoretycznie – wychodzenie na szkolny,
niemalże płaski dach było całkowicie zabronione. Dyrektor się martwił, że to
duża wysokość, a wypadki chodzą po nastolatkach. Czego dyrektor nie był jeszcze
świadomy to fakt, że Franky, kumpel Marshalla od czasów gimnazjum, ukradł
klucze do drzwi prowadzących na dach, dorobił sobie kopie, a następnie
podrzucił oryginalne klucze dokładnie tam, skąd je zwinął.
Ekipa Marcy i Marshalla była dziwną zgrają.
Wszystko zaczęło się oczywiście od Marcy i Marshalla, znających się z czasów
podstawówki. Później do grupy dołączyli Rory i Franky, na etapie gimnazjum.
Dopiero w liceum ich ekipa domknęła się, pochłaniając jeszcze Basila. Byli
bandą, która, co by się nie działo, trzymała się razem. Jak rodzina, którą
można było wybrać.
Rory była najbardziej dziewczęcą istotą, jaką
Marcelinie dane było poznać. Wiecznie chodziła w czarnych sukienkach,
spódniczkach i innych rzeczach, które podkreślały jej delikatną urodę i budowę
ciała. Zawsze też nosiła mocny, ciemny makijaż i, dzięki czemu najbardziej się
wyróżniała, dwukolorowe włosy do pasa. W tym miesiącu królował pastelowy róż na
prawej połowie włosów i delikatny fiolet na grzywce ściętej po skosie i lewej
połowie. Z części włosów dziewczyna zrobiła sobie dość sporej wielkości, dwa,
różnokolorowe koki, resztę jednak puszczając luzem.
Franky był chłopięciem przeciętnej postury, jednak
dzięki masie ćwiczeń miał naprawdę dobrze wyrzeźbione ciało, co widać było
nawet pod jego luźną, ciemną koszulką z krótkim rękawem. Prawą rękę miał
pokrytą rękawem – tatuażem składającym się z różnego kształtu i faktury
obręczy, biegnącym od jego ramienia aż do nadgarstka. Włosy miał długie.
Marcelina nie pamiętała żeby choć raz ściął je bardziej niż to konieczne od
momentu, w którym go poznała. Teraz dodatkowo zrobił sobie z części z nich dredy, które wiązał z tyłu
głowy, żeby nie wpadały mu do oczu. No i Franky, jak to Franky, oczywiście był
na boso.
Basil również miał jakąś zadrę z fryzjerem, bo
włosy zapuścił już do pasa. Od początku liceum farbował je na zielono i wszyscy
musieli przyznać, że nie pamiętali, by kiedykolwiek miał choć skrawek odrostów,
więc oczywistym było, że mimo braku wizyt u fryzjera, Basil dbał o swoje kudły
bardziej niż większość dziewczyn. Na jego twarzy znajdowała się masa kolczyków.
Między innymi w uszach, brwi, nosie i języku, ale Basil twierdził, że nie
zamierza na tym poprzestać, tylko jeszcze nie znalazł odpowiedniego kolczyka.
Miał jednak coś do tatuaży, bo mimo uwielbienia do modyfikacji ciała, zarzekał
się, że tatuażu nigdy sobie nie zrobi. Basila można było też poznać po jednej
rzeczy, zawsze nosił czarną koszulkę z krótkim rękawem z logiem jakiegoś zespołu,
a pod spodem kolejną z długim, tyle, że zieloną. Dobrze, ze nie było już takich
upałów, bo powoli zbliżała się jesień. Głowę Basila zdobił wianek z kwiatów
zebranych zapewne po drodze i zrobiony przez Rory. Bo gdy Rory coś zrobiła,
nikt nie śmielił się jej przeciwstawić. Tak więc dnia dzisiejszego Basil chcąc
nie chcąc musiał wymiatać w wianku. Choć wyglądał na wniebowziętego na samą
myśl o tym.
Marcelina też wyróżniała się na swój sposób, dzięki
czemu idealnie pasowała do grupy. Zawsze z czarnymi, długimi za pas włosami w
lekkim nieładzie, czarnej obcisłej koszulce na ramiączka i koszuli w
czarno-czerwoną kratę z rękawami podwiniętymi do łokci. Zawsze też w czarnych
dżinsach i czerwonych trampkach. Zawsze też, skoro już tyle mówimy, o słowie
zawsze, nosiła ze sobą torbę wypchaną książkami i zeszytami. Torbę, która na
szczęście, Marshall bardzo często jej zabierał, gdy nie patrzyła i podmieniał na
swoją. Oczywiście, Marelina zawsze zauważała różnice. Może i celowo kupili
sobie identyczne torby, ale wagą jednak zawsze się różniły. Jak mogłyby nie,
skoro Marshall zabierał do szkoły tylko jeden zeszyt i jakieś jedzenie. Marcy
zawsze dziękowała mu za pomoc i przestała się już pieklić żeby jej wszystko
oddał, bo nie znosiła, gdy ktoś musiał coś za nią robić.
Marshall był szczupłym chłopakiem z burzą czarnych,
względnie krótkich włosów. Zawsze w ciemnych ciuchach, tym razem wybrał czarną
koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci i ciemne dżinsy. Dla niego liczył się
tylko kolor i wygoda ubrań. Marsh zdawał sobie sprawę z tego, że ma jakiś tam,
mniejszy czy większy tłumek swoich wielbicielek, ale nie znosił ich. Głównie
dlatego, że nie rozumiał, jak mogły być w nim dozgonnie zakochane, gdy jedynym
słowem, które od siebie kiedykolwiek usłyszeli było „cześć” na szkolnym
korytarzu.
Gdy Marcy i Marsh weszli na dach, Rory zajadała się
śniadaniem, które zrobił dla niej Basil, wiedząc już, że dziewczyna zawsze zapomina
zjeść go w domu i nigdy nie bierze jedzenia do szkoły, Basil przeglądał strony
www w telefonie, szukając nowych potraw, które mógłby przygotować, a następnie
zmusić swoje ulubione cztery króliki doświadczalne do skosztowania ich i
podzielenia się opinią. Chłopak uwielbiał gotować i spod jego rąk z większości
wypadków wychodziły naprawdę cudne dania, więc króliki doświadczalne nie
narzekały. Franky drzemał sobie, ciesząc się ciepłym słońcem, oparty plecami o
nadbudówkę na tarasie.
Przyjaciele dołączyli do nich, będąc jednak
świadomymi, że przecież za niecałe dziesięć minut kończy się przerwa i wkrótce
powinni zacząć się zbierać. Choć pewnie spóźnią się, jak zawsze, gdy spędzali
razem przerwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz