czwartek, 3 sierpnia 2017

Część 2 - Kapela - Ograniczę

Marshalla obudzil cudowny zapach kawy, który rozpanoszył się już po całym mieszkaniu. Oczywistym było, że to Marcelina wstanie wcześniej i zabierze się za robienie czegoś, co nadawałoby się do zjedzenia. Szybko wyskoczyła po zakupy i zabrała się za śniadanie, cicho śpiewając w takt piosenki puszczonej w radiu. Marshall po obudzeniu się, leżał jeszcze chwilę w łóżku, słuchając głosu swojej przyjaciółki. Wiedział, że przestanie śpiewać, jak tylko pojawi się w salonie, więc odwlekał ten moment najdłużej, jak się tylko dało.

Wkrótce jednak musiał porzucić swoje plany, bo jego brzuch dał o sobie znać w wyjątkowo głośny sposób. Chłopak wstał więc niechętnie i przecierając oczy, ruszył do kuchni, potykając się o wszystko, o co tylko mógł.
- Jakim cudem po tylu latach dalej rozbijasz się po swoim mieszkaniu, a po moim możesz chodzić z zamkniętymi oczami?
- Twoje jest mniejsze i logiczniejsze.
- Normalnie poczułabym się urażona, ale z racji tego, że jeszcze nie do końca się obudziłeś, prawie Ci wybaczę.

Słowo „prawie” wiązało się jedynie z faktem rzucenia w chłopaka świeżo upieczonym tostem. W ostatnim momencie, niemalże heroicznym skokiem zakończonym na podłodze, Marsh złapał chleb dosłownie sekundy przed tym, jak upadłaby na ziemię. Hukowi ciała uderzającego o drewniane panele o 7 rano towarzyszył zwycięski okrzyk.
- Złapałem!

Marcelina zaśmiała się tylko i wróciła do wykładania wszystkich tostów na talerz. Usiadła na wysokim stołku przy kuchennej wyspie i pijąc kawę, chwyciła pierwszego tosta. Na widok zawartości jej kubka, twarz Marshalla nabrała wyrazu całkowitego i nieograniczonego obrzydzenia.
- Jak Ty możesz pić takie szczyny. Zobaczysz, kiedyś nauczę Cię pić prawdziwą kawę – obiecał chłopak.
- Czarną jak moja dusza? – spytała ironicznie Marcelina, przesuwając kubek Marshalla w jego stronę.

Chłopak potwierdził dynamicznym skinięciem głową.
- Marcy, zostańmy dzisiaj w domu – zaproponował.

Dziewczyna spojrzała na niego z zaskoczeniem zmieszanym z lekkim uśmiechem.
- Będziemy udawać, że się rozchorowaliśmy i nie mogliśmy dotrzeć do szkoły żeby nikogo nie zarazić?

Marshall spojrzał na nią z nadzieją wymalowaną na całej twarzy.
- Przecież my tak dbamy o kolegów, że aż szok gdybyśmy narazili ich życia.

Wyjątkowo długie negocjacje, trwające około dwóch minut, zakończyły się na korzyść Marceliny, która niewzruszenie orzekła, że powinni iść do szkoły. Zjedli spokojnie śniadanie, wsłuchując się w tętniącą życiem ulicę i muzykę płynącą z radia. Po krótkiej chwili zastanowienia, Marshall poruszył temat, który męczył go od bardzo dawna.

- Marcy, może byś się do mnie wprowadziła?

Dziewczyna zamarła od razu i pokręciła przecząco głową.
- Jasne, a jak znajdziesz sobie laskę to będę się martwić, gdzie się podziać? – zaśmiała się. – Plus to za duży kłopot Marsh. Ale dziękuję za pomysł.

Chłopak złapał jej podbródek i zmusił żeby spojrzała mu w oczy.
- Marcy, mówię poważnie. To żaden kłopot. Mieszkanie i tak większość czasu stoi puste, bo po szkole jadę do pracy. Łóżko w sypialni jest szerokie, dwuosobowe, a jeśli po tylu latach przyjaźni uważasz, że to mogłoby być niezręczne, to najwyżej prześpię się kilka nocy na kanapie, a ty zajmiesz sypialnię i kupimy dwa osobne łóżka. Skupiasz się na nauce, a na dojazdy do szkoły marnujesz ponad godzinę dziennie. I to dwukrotnie w ciągu jednego dnia. Stąd byś miała pięć minut. I myślę, że jednak razem mieszkałoby się ciekawiej niż samotnie – dodał z uśmiechem. – Przemyśl to. I porozmawiamy poważnie wieczorem. A jak jeszcze raz spróbujesz spać na kanapie to pożałujesz – pogroził jej przyjacielsko.

Marcy zajęła łazienkę i oboje poszli się przebrać i przygotować na cały dzień spędzony w szkole. Jak się można spodziewać, Marshallowi wystarczył kwadrans i stał już gotowy na wszystko, z torbą przewieszoną przez ramię i z zapalonym papierosem między palcami. Zanim Marcelina stanęła obok niego, obwieszczając swoją gotowość, chłopak zdążył wypalić dwie fajki i właśnie wyciągał trzecią.
- To Cię kiedyś zabije, wiesz? – spytała, przechylając delikatnie głowę w lewo, w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Na coś muszę umrzeć Marcy. A starość byłaby niezwykle nudną opcją – odparł ze wzruszeniem ramion i typowym dla siebie, lekko aroganckim uśmiechem i iskierką buntownika w oku.

Marcelina postanowiła zagrać na dziwną kartę.
- A gdybym się do Ciebie przeprowadziła? Rzuciłbyś palenie?
- Marcy, przecież Ty sama palisz – zauważył, słusznie zresztą, chłopak.
- Ale nie aż tyle – rzuciła w swojej obronie dziewczyna.

Wyszli z mieszkania, które chłopak zamknął na klucz. Gdy tylko znaleźli się przed klatką schodową, Marsh zagwizdał, ściągając na siebie uwagę Marceliny i wręcz teatralnie zgniótł i wyrzucił nieodpaloną fajkę do śmietnika.
- Ograniczę – stwierdził tylko.


Reszta drogi minęła im w cudownych nastrojach. Oboje wyjątkowo mieli być na czas, a przez cały odcinek debatowali o tym, która część Piły jest najlepsza i dlaczego. Dopiero przed budynkiem najcudowniejszej instytucji świata, humory nieco im zrzedły. Marcy znała nawyki przyjaciela. Zawsze czekali na siebie nawzajem przed szkołą. I dzień w dzień Marshall wypalał ostatnią fajkę, jak on lubił to nazywać – „skazańca”, tuż przed wejściem do szkoły. Teraz jednak nawet nie zwolnił kroku i przytrzymując przed nią drzwi, wszedł do środka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz