sobota, 5 sierpnia 2017

Część 7 - Kapela - Przeprowadzka cz. II

Ani Marcy, ani Marshall nie patrzyli na zegarek. Oboje byli jednakowoż pewni, że minęło niemało czasu. Leżeli w ciszy, czekając aż Marcelina w pełni się uspokoi. Chłopak nie przestał również delikatnego gładzenia przyjaciółki po plecach. W końcu jednak dziewczyna podniosła się pierwsza.

- Zaraz zaśniemy i nici z przeprowadzki – stwierdziła i zaśmiała się.

Oboje podnieśli się i Marshall poszedł po pudła. Złożyli je i zaczęli pakować rzeczy Marceliny. Dziewczyna, mimo że mieszkała w niewielkim mieszkaniu, miała ich wyjątkowo dużo. Pakowanie poszło im jednak nadzwyczaj sprawnie. Co jakiś czas trafiali na jakąś pamiątkę, czy zdjęcie, z którym wiązała się historia tak epicka, że musieli powspominać. Wszystkie takie historie dotyczyły co najmniej ich dwojga, więc wspominki było wyjątkowo krótkie.

Gdy tylko zapełnili pierwsze pudła, Marshall zaniósł je do dostawczaka i przyniósł kolejne. Marcy stwierdziła, że sprzeda mieszkanie razem z meblami, bo dzięki temu będzie więcej warte. Marshall uznał to za logiczne.

- Jak już będziesz u mnie mieszkać to najwyżej kupimy dodatkową szafę do sypialni żebyś mogła się bezproblemowo wszędzie pomieścić.

Minęło dobre kilka godzin i dawno już słońce zaszło, gdy Marcelina kończyła pakować ostatnie pudło. Rozejrzała się po pokoju.

- Dziwnie tu pusto – stwierdziła.

- Naciesz się tym widokiem, bo jak wstawimy wszystkie Twoje klamoty do mojego mieszkania to będzie taki tłok, że będziesz tęsknić za wolną przestrzenią – zaśmiał się Marshall, czochrając włosy przyjaciółki.

Zabrał jej ostatnie pudło i ruszył w stronę auta.

- Czekam w dostawczaku Marcy.

Dziewczyna po raz ostatni przejrzała wszystkie szafki, szafeczki, szafy i wszystko, w czym cokolwiek kiedykolwiek miała żeby upewnić się, że o niczym nie zapomniała. Później zrobiła kilka zdjęć wszystkich pomieszczeń i wyszła z domu, zamykając drzwi na klucz. Wsiadła do auta i spojrzała na Marshalla z najszerszym uśmiechem, jaki pokazała mu od dobrych dwunastu godzin.

- Jedziemy? – spytał chłopak, odwzajemniając się tym samym wyrazem twarzy.

Marcelina tylko skinęła twierdząco głową. Droga autem zajęła im raptem z piętnaście minut. Spora zmiana w porównaniu do jazdy komunikacją miejską, która zajmowała cztery razy tyle czasu. Oboje od razu wzięli się do rozpakowywania. Pudła z ubraniami od razu wstawili do sypialni. Pudło z książkami do szkoły i najważniejszymi rzeczami także. Resztę, z książkami, komiksami, figurkami i innymi większymi lub mniejszymi drobiazgami Marceliny, wstawili do salonu.

Oboje, zmęczeni jak cholera, rzucili się na kanapę. Marcelina przytuliła się do przyjaciela.

- Dziękuję Marsh – powiedziała cicho.

- Nie ma za co Marcy – odparł chłopak, delikatnie bawiąc się jej włosami. – Ale w ramach podziękowania za uratowanie Cię od komunikacji miejskiej, robisz śniadania, jasne? – stwierdził, śmiejąc się.

Zamówili dużą pizzę i włączyli telewizor. Rozpakowanie pudeł mogło poczekać, a oni byli zdecydowanie zbyt zmęczeni żeby zrobić cokolwiek tego dnia. Dostawca pizzy spojrzał na nich z jawnym mordem w oczach. Byli ostatnimi klientami tego dnia. Marcy odebrała jedzenie i dała mu napiwek, co nieco złagodziło jego niechęć.

Marcy zarządziła, że jak tylko zjedzą to wstanie i zacznie się rozpakowywać, na co Marshall w pełni przystał, będąc jednak świadomym, że z tych planów i tak pewnie wyjdą nici. I już pół godziny później okazało się, że miał całkowitą rację. Marcy zasnęła na kanapie. Marshall patrzył na nią z rozczuleniem przez jakiś czas, a potem delikatnie wziął ją na ręce w stylu panny młodej i zaniósł do sypialni. Gdy przykrywał ją kołdrą, usłyszał ciche pomruki niezadowolenia.

- Marsh, nie zajmę Ci łóżka. Będę spać na kanapie.

- Śpij już, bo gadasz kompletne głupoty Marcy – odparł, delikatnie odgarniając jej włosy.

Już zamierzał odejść, gdy zatrzymała go ręka Marceliny.

- Zostań – mruknęła cicho.

Marshall uśmiechnął się delikatnie i położył obok przyjaciółki. Przytulił ją lekko i wkrótce oboje już smacznie spali. Marcelina nie pamiętała, kiedy ostatnio aż tak cudownie się wyspała, a Marshall, żeby poranki były takie przyjemne. Wszystko byłoby, jak w bajce, gdyby nie głośne, irytujące brzęczenie powiązane z brakiem Marceliny w łóżku.

Dziewczyna z nawyku wstała pięć minut przed budzikiem i spróbowała go zlokalizować w pudłach zanim zadzwoni, żeby nie obudzić przyjaciela. Cóż można powiedzieć? Nie udało jej się. Marshall wkrótce pojawił się w drzwiach od sypialni z poduszką pod pachą. Rzucił nią w Marcy, a potem pomógł jej szukać. Wspólnymi siłami w końcu im się udało.

Marshall wziął poduszkę i położył się na kanapie, a Marcy poszła się szybko wykąpać i zrobić śniadanie. Mieszkanie tak blisko szkoły było więcej niż przydatne. Mimo porannych problemów w ogóle się nie spóźnili. Tylko Marcelina przyszła w jeszcze wilgotnych włosach na co Franky musiał zareagować w typowy dla siebie sposób.

- Miałaś cudowną noc, co Marcy? – spytał dwuznacznie.

- Nawet sobie nie wyobrazasz Franky – odparła z szerokim uśmiechem.

Franky w wyrazie totalnego osłupienia spojrzał na Marshalla, który z zawadiackim uśmiechem, skinął powoli, potwierdzająco głową.

Część 6 - Kapela - Przeprowadzka cz. I

Gdy przyjaciele dotarli na miejsce, kumpel Marshalla już na nich czekał. Wręczył im kilka sporej wielkości, kartonowych pudeł i rzucił chłopakowi kluczyki.

- Jak zobaczę chociaż ryskę to naprawiasz, jasne?

- Zrobię taką, której nie zauważysz – odpyskował Marshall, szczerząc się.

Podziękował jednak za wszystko i ruszył z Marcy na górę. Dziewczyna zamarła tuż przed włożeniem kluczy do zamka. Chłopak nie zamierzał jej pospieszać. Stał tylko za nią, mając nadzieję, że dziewczyna wie, że wspiera ją we wszystkim.

- To idiotyczne – żachnęła się dziewczyna, próbując się sztucznie uśmiechnąć. Jej ręka trzęsła się jednak tak bardzo, że nie potrafiła przekręcić klucza w zamku.

Chłopak bez słowa złapał ją za rękę i zdjął jej dłoń z pęku kluczy. Uśmiechnął się do niej delikatnie, zawierając w tym wyrazie całą swoją przyjaźń i wsparcie, jakie tylko miał. Wolną ręką otworzył oba zamki. Wpuścił dziewczynę, jako pierwszą i wszedł do jej mieszkania tuż za nią.

- Mamy bardzo dużo czasu. Spokojnie – powiedział cicho.

Marshall miał coś takiego w sobie, co zawsze uspokajało Marcelinę. Sam fakt tego, że była jedyną osobą, wobec której się tak zachowywał, tylko to potęgował. Bo wiele można było o Marshallu powiedzieć. Dla większości ludzi był wredny, arogancki i uwielbiał się wywyższać. Na sporą część ludzi patrzył z jawną pogardą. Dla przyjaciół był miły, ale niemalże całkowicie zamknięty w sobie. Gdy zaś cokolwiek dotyczyło Marceliny – stawał się zupełnie inną osobą. Był opiekuńczy, czuły i wyrozumiały.

Odprowadził dziewczynę do jej łóżka i tam zostawił na chwilę.

- Zaraz wracam, dobrze? Posiedź tu chwilę, a ja zrobię nam po kubku kakao – spytał, patrząc jej prosto w oczy, w których zaczynały zbierać się łzy.

Bardzo szerokie, dwuosobowe łóżko zajmowało praktycznie całą przestrzeń niewielkiej sypialni, do której wchodziło się po dwóch stopniach i zupełnie nieodgrodzonej ścianą od reszty mieszkania. Marcy miała idealny widok na Marshalla, który przy aneksie kuchennym właśnie gotował mleko. Dziewczyna podążała za nim wzrokiem.

Wkrótce Marshall ukucnął tuż przed nią i odstawił początkowo oba kubki na podłogę. Chwycił jej obie ręce i w jedną delikatnie wcisnął jej kubek z gorącym kakao ze sporą ilością bitej śmietany i rozlanego na niej karmelu.

- Napij się. Dobrze Ci to zrobi – powiedział z lekkim uśmiechem.

Dziewczyna skinęła lekko głową, starając się z całej siły żeby się nie rozpłakać. Wzięła od chłopaka kubek i skupiła na nim całą swoją uwagę. Marshall odstawił swój kubek na szafkę nocną i usiadł obok przyjaciółki. Cierpliwie poczekał aż wypije i być może zacznie cos mówić.

- To idiotyczne – powtórzyła Marcy, śmiejąc się z samej siebie przez łzy. – Po prostu. Przywykłam do praktycznie wszystkiego. Do mieszkania z ludźmi, których ledwo toleruję i ciągłych ucieczek. Do domu dziecka. Teraz nawet do mieszkania samej. Ale wizja mieszkania z moim najlepszym przyjacielem to coś zupełnie nowego. Wiem, że pomieszkiwaliśmy u siebie nawzajem bardzo często. Ale to coś innego. To coś stałego. To wracanie do domu, do którego chcę wracać, bo wiem, że poza mną mieszka tam ktoś, na kim mi zależy. Wiem, że zawsze przyjeżdżasz, jak tylko wyczujesz, że coś jest nie tak, ale wciąż przez jakiś czas jestem sama. Całkowicie sama. Nie wiem, jak lepiej mam Ci to powiedzieć.

Marshall przytulił przyjaciółkę i skupił się na zrozumieniu tego, co mówiła. Było to niezwykle trudne, biorąc pod uwagę, że przez płacz, głos Marceliny stał się niezwykle przytłumiony i dość często musiała przerywać. Nie pospieszał jej jednak. Jedynie delikatnie głaskał po plecach, uspokajającym gestem.

- Marcy, wiem, że ostatnio byłem dość natrętny jeśli chodzi o to wspólne mieszkanie, ale naprawdę chciałem dobrze. Pomyślałem, że mogłaby Ci się podobać ta opcja. Jeśli jednak uważasz, że to zły pomysł to możemy się wstrzymać. Albo, nie musimy robić tego na raz. Jeśli będzie Ci łatwiej w ten sposób to zrobimy to małymi kroczkami. Powoli będziemy Cię przenosić do mnie razem z rzeczami do mnie.

Marcy spojrzała na niego ze swoimi zaczerwienionymi policzkami o oczami pełnymi łez. Nie drgnęła, gdy delikatnie zaczął ścierać jej łzy z twarzy. Gdy skończył, pokręciła jednak przecząco głową.

- Jeśli nie zrobię tego na raz, to nie zrobię tego w ogóle – stwierdziła, uśmiechając się lekko. – A to świetny pomysł. Praktycznie spełnienie marzeń.

Marshall uśmiechnął się do niej szeroko i odgarnął jej włosy z twarzy.

- Chcesz wypić też moje kakao? – zmienił temat i spróbował ją rozśmieszyć. – Co prawda bita śmietana się już całkowicie rozpuściła, a samo kakao jest zimne, ale jeśli Ci to polepszy humor to mogę się poświęcić i oddać Ci moje picie.

Dziewczyna zaśmiała się cicho i wierzchem dłoni otarła resztę łez. Pokręciła przecząco głową i spróbowała wstać z łóżka twierdząc, że powinni się zabrać za pakowanie jej rzeczy.

- Zaraz to zrobimy – odparł cicho chłopak, kładąc się na łóżku i przyciągając Marcelinę do siebie. – Poleż jeszcze chwilę. Nigdzie nam się przecież nie spieszy.

Marcelina z niewielkim uśmiechem wdzięczności położyła się obok niego i wtuliła. Marshall objął ją tak, jakby obejmował cały swój świat. Bo tak się w sumie czuł.

Część 5 - Kapela - Przemyślenia

Reszta szkolnego dnia minęła im przyjemnie. Nie stało się nic niezwykłego. Takie dni Marcy lubiła najbardziej. Wszyscy rozeszli się w swoje strony. Basil oczywiście odprowadził Rory, mimo że mieszkał w zupełnie przeciwnym kierunku. Franky wskoczył na rower i odjechał, kiwając się od krawężnika do krawężnika w rytm muzyki, której słuchał przez słuchawki.

Marshall z nawyku ukradł Marcelinie torbę i wcisnął jej swoją.

- Przemyślałaś moją propozycję? – spytał, gdy tylko ich przyjaciele byli wystarczająco daleko, by tego nie usłyszeć.

Marcelina spojrzała na niego i zaczęła nerwowo wyłamywać palce.

- To bardzo mile z twojej strony, ale to chyba jednak za duży kłopot – odparła z uśmiechem, kierując się w stronę przystanku.

Marshall natychmiast dostosował do niej krok i zmienił kierunek.

- Pomyśl o tym tak, znacząco byś mi pomogła. Podzielilibyśmy się kasą za opłaty, więc mógłbym spędzać mniej czasu w pracy, a więcej z Tobą – spróbował przekonać ją w ostatni sposób, który przyszedł mu do głowy.

Chłopak doskonale wiedział, że Marcelina nienawidzi jałmużny równie bardzo, co bycia od kogoś zależną. Marshall nauczył się tego w niezwykle bolesny sposób jeszcze w podstawówce. I w pełni rozumiał jej powody. W końcu z domu dziecka i z wielu rodzin zastępczych wyniosła więcej przykrych wspomnień niż radosnych. Pomoc przyjacielowi natomiast, do tego najlepszemu przyjacielowi, z którym uwielbiała spędzać wolny czas, taka pomoc mogłaby skłonić ją do zmiany zdania.

- Teraz i tak musisz jechać do pracy – próbowała bronić się jeszcze Marcelina, choć perspektywa mieszkania z Marshallem była dla niej niemal cudowną wizją. Chłopak i tak wszystko o niej wiedział i z niczym nie musiała się kryć. A wracanie do pustego mieszkania jednocześnie radowało jej serce, jak i łamało je na miliony małych kawałków.

- Jeżeli się zdecydujesz, to się wykręcę na dziś i od razu przewieziemy Twoje rzeczy. Marcy, nie daj się namawiać – Marshall objął przyjaciółkę ramieniem i sprzedał jej swój najbardziej uroczy uśmiech z możliwych.

Dziewczyna westchnęła ciężko i spojrzała mu prosto w oczy.

- jesteś pewien, że to nie problem? Nie dam rady utrzymać dwóch mieszkań, więc jeśli się do Ciebie przeprowadzę będę musiała sprzedać moje. A wtedy utkniesz ze mną na bardzo długi czas nawet jeśli przez jakieś wydarzenia się znienawidzimy – zaczęła nawijać Marcy, prawie nie biorąc przerwy na oddech. Zawsze miała słowotok, gdy się denerwowała.

Chłopak zatrzymał się i spojrzał na nią, jak na wariatkę.

- Marcy, jesteś moją najlepszą przyjaciółką. W życiu nie mógłbym Cię znienawidzić. A jeśli będziesz mnie mieć dość to co najwyżej będziemy wymyślać na bieżąco – po raz kolejny pokazał jej swój najbardziej uroczy uśmiech.

Zapadła między nimi cisza. Marshall wiedział, że nie może jej przerwać jako pierwszy. On zastanawiał się nad tym przez ostatnie kilka miesięcy. Ona miała na to raptem jeden dzień i wiedział, że musi to przetrawić. W końcu jednak skinęła głową.

- Wprowadzę się, ale opłatami podzielimy się pół na pół. No i jak tylko pojawią się jakieś kłopoty, to będziemy je przedyskutowywać na bieżąco. A w razie czego postaram się jak najszybciej wyprowadzić.

Marshall uśmiechnął się tak, jakby ktoś właśnie obiecał mu zestaw wszystkich istniejących, najdroższych mazaków na świecie i podniósł ją ze szczęścia. Obrócił się parę razy wokół własnej osi, wciąż trzymając ją w ramionach, z jej nogami dyndającymi dobre trzydzieści centymetrów nad ziemią.

Odstawił ją wkrótce na ziemię i przepraszając na chwilkę, zadzwonił do swojej kierowniczki. Udając całkowicie schorowanego, a miał w tym niezłe doświadczenie, wychrypiał do telefonu przeprosiny i usprawiedliwienie swojej nieobecności. Gdy tylko nacisnął czerwoną słuchawkę, wrócił do swojego normalnego, głębokiego głosu.

- Wszystko załatwione, jedziemy do Ciebie – zarządził, aż promieniejąc radością.

Szybko przejrzał też listę kontaktów i zadzwonił do kolejnej osoby.

- Hej stary, potrzebuję dostawczaka. Dasz radę coś załatwić? – spytał od razu.

Po krótkiej wymianie zdań, Marshall podał adres mieszkania Marcy.

- Teraz jestem cały twój – stwierdził, rozkładając szeroko ramiona.

Marcelina zaśmiała się szczerze. Wkrótce oboje musieli zacząć biec, bo zauważyli autobus stojący na światłach, zdecydowanie za blisko ich przystanku. Marcelina od razu rzuciła się na wolne siedzenie, zdyszana, próbując złapać oddech. Z wuefem była całkowicie na bakier. Jedynym sportem, który uznawała, były wyścigi do lodówki i bieganie do lodówki na czas.

Marshall z miejsca zaczął się z niej śmiać.

- Masz gorszą kondycję niż moja babcia – stwierdził, dzięki czemu zarobił jedno z najbardziej zabójczych spojrzeń Marceliny.

Przez pozostałą godzinę drogi Marcelina upewniała się, czy na pewno nie sprawi przyjacielowi za dużo kłopotów. Marshall bez choćby odrobiny irytacji, zapewniał ją, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Na razie wolał się jeszcze nie przyznawać, od jak dawna myślał o takim rozwiązaniu sprawy.

„Mazakowy” uśmiech nie schodził z jego twarzy.

Część 4 - Kapela - Lekcja angielskiego

Marcy nie dołączyła do kanapkowego kółka radosnego jedzenia, tylko wyciągnęła Mackbeta z torby. Wyjęła zakładkę w kształcie małego smoka, którą zrobił dla niej Marshall i zaczęła czytać od momentu, w którym skończyła.

- Marcy cosik zapomniała, że na dzisiaj trzeba było przeczytać tylko dwa pierwsze rozdziały – zaśmiała się Rory na widok starej, podniszczonej książki z miliardem kolorowych karteczek poprzyklejanych z brzegu różnych stron żeby zaznaczyć najważniejsze informacje.

Dziewczyna odpowiedziała jej w niezwykle dojrzały sposób, wytykając język. Zostało jej jakieś osiem stron i zamierzała skończyć czytać jeszcze przed lekcją. Polski był jej ulubionym przedmiotem głównie dlatego, że nikt nie kazał jej niczego zapamiętywać. Wystarczyło raz na dwa miesiące przeczytać książkę i semestr zaliczało się bez najmniejszego problemu. Tak więc dla Marceliny, która wręcz uwielbiała czytać, polski był spełnieniem marzeń.

Marshall w pełni zaakceptował pomysł Franky’ego i położył się, korzystając z uda Marcy jako poduszki i spróbował się jeszcze zdrzemnąć. Basil nieco dalej tłumaczył Rory, jak krok po kroku przygotował jej jedzenie tak, żeby mogła sama spróbować to zrobić. Mimo swojej całej miłości do dziewczyny, cała ekipa musiała przyznać, że nie potrafiła ona zrobić niczego jadalnego. Nawet gdy próbowała z całych sił.

Dzwonek na lekcje zadzwonił dosłownie kilka sekund po tym, jak Marcy z triumfalnym uśmiechem zamknęła książkę, obwieszczając w ten sposób przyjaciołom, że udało jej się zdążyć. Marshall i Franky niechętnie wstali, dopiero teraz witając się ze sobą w typowy dla nich sposób. Wcześniej obu za bardzo zależało na spaniu. Rory, cała w skowronkach doskoczyła do Marcy i złapała ją za rękę. Natychmiast podjęły wspólny temat i ruszyły w stronę sali. Marshall z Frankym zaczęli kłócić się o to, która postać w grze jest lepsza. I wszelkim bogom dziękować, że nie słyszała tego Marcy, bo kłótnia z miejsca stałaby się bardziej zażarta. Basil tylko szedł za nimi z wielkim bananem na twarzy. To on zawsze zamykał drzwi prowadzące na dach i pilnował klucza. Jakimś cudem uznali go za najbardziej odpowiedzialnego. I tak, gdy patrzył na nich z tylu, w pełni to rozumiał.

Nie musieli się spieszyć. Wszystkim było wiadome, że polonista nigdy nie przychodzi na czas. Najwidoczniej żył w innej rzeczywistości, gdzie czas płynął nieco inaczej. Wszyscy zajęli już swoje miejsca w klasie. Gdy tylko polonista wszedł, razem z „dzień dobry” powiedział znienawidzone zdanie większości uczniów klas licealnych.

- Młodzi Państwo, wyciągamy karteczki.

Marshall westchnął cicho. Cała ich ekipa zamruczała cicho z niezadowoleniem, natomiast Marcy była w siódmym niebie. Była stuprocentowo pewna swojej wiedzy na tym jednym przedmiocie. Reszta klasy zaś, jawnie wyraziła swój sprzeciw, wykorzystując Balonówy do przełożenia kartkówki. Nauczyciel pozostawał jednak całkowicie nieugięty, jak na polonistę wierzącego w czytającą młodzież przystało. Mężczyzna nie miał wątpliwości co do tego, że obecne młode pokolenie woli spędzać czas w całkowicie inny sposób niż czytając, dlatego układał kartkówki tak, że wystarczyło przeczytać opracowanie w internecie żeby zaliczyć na 3.

Nauczyciel podyktował po trzy zadania dla każdej z dwóch grup i wszyscy zabrali się po pisania. Oczywistym było, że niektórzy w mniej lub bardziej inteligentny sposób korzystali z telefonów, szukając odpowiedzi w internecie. Niby tylko dziesięć minut z życia, a jak niektórym potrafi się to dłużyć.

Po oddaniu kartek, Marcy odwróciła się do swojej ekipy z prostym pytaniem, jak im poszło. Dookoła panował taki harmider, że przez chwilę mogli spokojnie porozmawiać.

- Mogło mi pójść lepiej. Nie starczyło mi czasu na pełną odpowiedź na ostatnie pytanie – skomentowała Rory, wzruszając ramionami.

- Przeczytałem streszczenie. Powinno być okei – stwierdził Basil spokojnym głosem.

- Udało mi się zerżnąć wszystko z opracowania w necie – pochwalił się Franky, opierając się plecami o ścianę i aż promieniejąc dumą.

Wszyscy spojrzeli na niego, jak na skończonego debila.

- Mów o tym głośniej, to może Novoc cię usłyszy – delikatnie zadrwiła z niego Rory, przewracając ostentacyjnie oczami.

Franky spojrzał na nią z jawnym oburzeniem i pokazał jej język.

Reszta lekcji minęła im bardzo szybko. Marcelina dyskutowała z każdym, z kim tylko mogła. I nie zmieniała swojej postawy czy tonu głosu niezależnie od tego, czy zwracała się do kolegi z klasy, czy nauczyciela. Marshall obserwował to z wielkim bananem wymalowanym na twarzy, od czasu do czasu nagrywając co lepsze momenty. Cała ekipa starała się, jak mogła, ale powiedzieć, że umierali ze śmiechu, praktycznie leżąc na swoich ławkach, stanowiłoby spore niedomówienie.

Później nadszedł czas na lekcję angielskiego. Dla Marceliny, Marshalla i Rory była to najnudniejsza lekcja od zawsze. Marcy i Rory, jako osoby należące do różnych fandomów, przesyłały sobie nawzajem każdy ciekawszy fanfick, który znalazły. A te niezmiernie często były napisane w języku angielskim. Do tego obejrzały tyle seriali razem, że nieznajomość angielskiego byłaby dla nich wręcz obrazą. Marsh natomiast przegrał tyle godzin w najrozmaitsze gry, że aż podzielał zdanie dziewczyn dotyczące tego obcego języka. Grał w większości z Marcy, ale bardzo często też z Basilem czy Frankym. O ile Franky uwielbiał gry, o tyle Basil grał tylko z konieczności, jeśli komuś innemu bardzo na tym zależało. Żaden jednak z nich nie przyswoił obcego języka przez tak popularne medium.

Marshall całkowicie się wyłączył i od razu zaczął rysować w zeszycie strony swojego autorskiego komiksu. Marcy uwielbiała obserwować go przy pracy. Lekko się uśmiechał i przygryzał wargę bardziej po prawej stronie, gdy próbował się skupić na jakimś szczególe. Jego ręka pracowała nieprzerwanie. Wpadał w swoisty wir, z którego niewielu potrafiło go wyrwać. Jedną z tych osób na pewno nie była nauczycielka angielskiego. Marsh wyglądał po prostu nieziemsko, gdy zatracał się w swoich historiach.  A rzeczy, które tworzył? Po dziesięciu latach znajomości i obserwowaniu postępów, Marcy wciąż nie mogła uwierzyć w niesamowite umiejętności swojego przyjaciela.

Rory zaczęła nawijać apropo najnowszego fanficka, o Sherlocku, który niedawno znalazła. Marcy wciągnęła się w rozmowę, co jakiś czas wypełniając zadania z książki z ćwiczeń. Franky i Basil starali się z całych sił, ale niewiele zadań wychodziło im dobrze.

Marshall nie cierpiał lekcji angielskiego z jednego głównego powodu – był to jeden z dwóch przedmiotów, na których nie mógł siedzieć z Marcy. To nie tak, że kochał dziewczynę, ale po prostu nie potrafił wyobrazić sobie bez niej życia. Spotkali się po raz pierwszy w czwartej klasie i od razu pojawiła się między nimi więź porozumienia, która stała się istnym węzłem gordyjskim, którego nikt i nic nie dało rady przeciąć. Dlatego też niechętnie patrzył na dziewczynę, która siedziała obok niego i wlepiała w niego maślane oczy i od czasu do czasu tęsknie patrzył na Marcy, śmiejącą się z czegoś, co powiedziała jej Rory.

Chłopak musiał przyznać, że Marcelina wyglądała pięknie. Gdy patrzył na nią, wydawało mu się, że wiedział to lepiej niż ktokolwiek inny. Gdy się śmiała, miała takie piękne, żywiołowe iskierki w oku. Uwielbiał ją obserwować, gdy o tym nie wiedziała. A co więcej, uwielbiał ją też wplatać w swoje komiksy. Nie musiał jej jakoś specjalnie w tym celu upiększać czy podrasowywać jej charakteru. Była idealna taka, jaka była.

Część 3 - Kapela - Ekipa

Jak zwykle przychodzili do szkoły jako jedni z ostatnich, a mimo to nikt nie zajmował ich miejsc w ostatniej ławce. Marshall, nie czekając nawet na nauczycielkę, oparł się barkiem o ścianę, schylił głowę tak, żeby przydługa grzywka przysłaniała mu oczy i poszedł spać. Marcelina uśmiechnęła się lekko i delikatnie poprawiła mu włosy by efekt był jeszcze lepszy.
- Powinieneś iść do fryzjera – skomentowała.

Chłopak tylko mruknął coś w odpowiedzi i zupełnie się tym nie przejął. Nie był najlepszym uczniem, ale nie był też najgorszym. Z tą jednak wadą, że wolał uczyć się sam w domu, ewentualnie z kimś, ale ponad trzy osoby to było dla niego za dużo i nawet nie próbował się skupiać. Jak zawsze zamierzał przeczytać wszystko w czasie przerwy w pracy, a w razie problemów zagadać do Marcy.

Marcelina była definicją sprzeczności. Z natury była buntowniczką, jednak do nauki podchodziła niezwykle poważnie. Zawsze uważała na lekcjach i zdaniem Marshalla robiła idealne notatki, choć ciężko było je czasami odczytać. Charakter pisma dziewczyny pozostawiał bowiem wiele do życzenia, a ilekroć przyjaciel jej to wypominał, broniła się słowami, że za wielkim umysłem, ręka nie nadąża, a co dopiero mówić o starannym i schludnym piśmie.

Wkrótce pojawili się przyjaciele Marcy. Przywitali się z nią machnięciem ręki czy skinieniem głowy i od razu uciekli na szkolny dach. Pierwsze lekcje od rana zawsze można było sobie odpuścić.

Marcelina, nie mając nic do roboty, zaczęła gryzmolić w zeszycie i rozglądać się po klasie. W pierwszej ławce Książę i Księżniczka. Durne Balonówy, które zdaniem Marcy, zdecydowanie za bardzo narzucały innym swoją obecność. Każdy zna ten typ człowieka. Muszą być wszędzie i zawsze, i o wszystkim wiedzieć. I o ile do chłopaka Marcy żywiła sporą niechęć, o tyle musiała przyznać, że do dziewczyny ma, mimo wszystko, spory szacunek, ze względu na jej wyniki w szkole. Nie była zwykłą tępą, popularną laską, ale dziewczyną, która wie czego chce i potrafi to połączyć.

Marcy nie potrafiła nigdy zrozumieć, po co komu bycie popularnym, ale nigdy też zbytnio nie rozmawiała z Balonówą i w sumie nie miała zamiaru tego zmieniać. Nieco dalej siedział Finn ze swoją siostrą. Dwójka dzieciaków, którzy nadmiernie wszystkim się ekscytowali. Męczące. Choć Marcy musiała przyznać, że lubiła czasami spędzić czas z Finnem.

Reszty ludzi dziewczyna nie zdążyła skomentować w myślach, gdyż w klasie pojawił się nauczyciel. Zresztą, reszta była po prostu nudna. Zwykłe, niewyróżniające się przeciętniaki. Być może kiedyś się to zmieni, ale to bardzo duże „może”. Co zaś tyczyło się nauczyciela. Był przystojny i względnie w młodym wieku. To ważne cechy, ale najważniejszą i tak było to, że koniec końców potrafił dobrze uczyć. W końcu jego przedmiot określany był „królową nauk”. Tak, rozpoczęła się lekcja matmy.  

Z racji tego, że wszystkie lekcje przebiegały w ten sam sposób, można było skupić się na czymś innym. Marcelina spokojnie robiła notatki, Marshall spokojnie spał. Finn zgłaszał się do wszystkiego, do czego tylko mógł, ale w większości przypadków, ze złą odpowiedzią.

Lekcja minęła im szybko i jakieś pięć minut przed jej końcem, Marcy delikatnie obudziła przyjaciela, od razu podsuwając mu swój zeszyt, żeby później nie zapomniał go od niej pożyczyć. Wkrótce zadzwonił szkolny dzwonek uwalniając uczniów . Marshall od razu obrał kierunek na dach, ciągnąc za sobą Marcelinę, która też niezbyt się opierała.

Czysto teoretycznie – wychodzenie na szkolny, niemalże płaski dach było całkowicie zabronione. Dyrektor się martwił, że to duża wysokość, a wypadki chodzą po nastolatkach. Czego dyrektor nie był jeszcze świadomy to fakt, że Franky, kumpel Marshalla od czasów gimnazjum, ukradł klucze do drzwi prowadzących na dach, dorobił sobie kopie, a następnie podrzucił oryginalne klucze dokładnie tam, skąd je zwinął.
Ekipa Marcy i Marshalla była dziwną zgrają. Wszystko zaczęło się oczywiście od Marcy i Marshalla, znających się z czasów podstawówki. Później do grupy dołączyli Rory i Franky, na etapie gimnazjum. Dopiero w liceum ich ekipa domknęła się, pochłaniając jeszcze Basila. Byli bandą, która, co by się nie działo, trzymała się razem. Jak rodzina, którą można było wybrać.

Rory była najbardziej dziewczęcą istotą, jaką Marcelinie dane było poznać. Wiecznie chodziła w czarnych sukienkach, spódniczkach i innych rzeczach, które podkreślały jej delikatną urodę i budowę ciała. Zawsze też nosiła mocny, ciemny makijaż i, dzięki czemu najbardziej się wyróżniała, dwukolorowe włosy do pasa. W tym miesiącu królował pastelowy róż na prawej połowie włosów i delikatny fiolet na grzywce ściętej po skosie i lewej połowie. Z części włosów dziewczyna zrobiła sobie dość sporej wielkości, dwa, różnokolorowe koki, resztę jednak puszczając luzem.

Franky był chłopięciem przeciętnej postury, jednak dzięki masie ćwiczeń miał naprawdę dobrze wyrzeźbione ciało, co widać było nawet pod jego luźną, ciemną koszulką z krótkim rękawem. Prawą rękę miał pokrytą rękawem – tatuażem składającym się z różnego kształtu i faktury obręczy, biegnącym od jego ramienia aż do nadgarstka. Włosy miał długie. Marcelina nie pamiętała żeby choć raz ściął je bardziej niż to konieczne od momentu, w którym go poznała. Teraz dodatkowo zrobił sobie  z części z nich dredy, które wiązał z tyłu głowy, żeby nie wpadały mu do oczu. No i Franky, jak to Franky, oczywiście był na boso.

Basil również miał jakąś zadrę z fryzjerem, bo włosy zapuścił już do pasa. Od początku liceum farbował je na zielono i wszyscy musieli przyznać, że nie pamiętali, by kiedykolwiek miał choć skrawek odrostów, więc oczywistym było, że mimo braku wizyt u fryzjera, Basil dbał o swoje kudły bardziej niż większość dziewczyn. Na jego twarzy znajdowała się masa kolczyków. Między innymi w uszach, brwi, nosie i języku, ale Basil twierdził, że nie zamierza na tym poprzestać, tylko jeszcze nie znalazł odpowiedniego kolczyka. Miał jednak coś do tatuaży, bo mimo uwielbienia do modyfikacji ciała, zarzekał się, że tatuażu nigdy sobie nie zrobi. Basila można było też poznać po jednej rzeczy, zawsze nosił czarną koszulkę z krótkim rękawem z logiem jakiegoś zespołu, a pod spodem kolejną z długim, tyle, że zieloną. Dobrze, ze nie było już takich upałów, bo powoli zbliżała się jesień. Głowę Basila zdobił wianek z kwiatów zebranych zapewne po drodze i zrobiony przez Rory. Bo gdy Rory coś zrobiła, nikt nie śmielił się jej przeciwstawić. Tak więc dnia dzisiejszego Basil chcąc nie chcąc musiał wymiatać w wianku. Choć wyglądał na wniebowziętego na samą myśl o tym.

Marcelina też wyróżniała się na swój sposób, dzięki czemu idealnie pasowała do grupy. Zawsze z czarnymi, długimi za pas włosami w lekkim nieładzie, czarnej obcisłej koszulce na ramiączka i koszuli w czarno-czerwoną kratę z rękawami podwiniętymi do łokci. Zawsze też w czarnych dżinsach i czerwonych trampkach. Zawsze też, skoro już tyle mówimy, o słowie zawsze, nosiła ze sobą torbę wypchaną książkami i zeszytami. Torbę, która na szczęście, Marshall bardzo często jej zabierał, gdy nie patrzyła i podmieniał na swoją. Oczywiście, Marelina zawsze zauważała różnice. Może i celowo kupili sobie identyczne torby, ale wagą jednak zawsze się różniły. Jak mogłyby nie, skoro Marshall zabierał do szkoły tylko jeden zeszyt i jakieś jedzenie. Marcy zawsze dziękowała mu za pomoc i przestała się już pieklić żeby jej wszystko oddał, bo nie znosiła, gdy ktoś musiał coś za nią robić.

Marshall był szczupłym chłopakiem z burzą czarnych, względnie krótkich włosów. Zawsze w ciemnych ciuchach, tym razem wybrał czarną koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci i ciemne dżinsy. Dla niego liczył się tylko kolor i wygoda ubrań. Marsh zdawał sobie sprawę z tego, że ma jakiś tam, mniejszy czy większy tłumek swoich wielbicielek, ale nie znosił ich. Głównie dlatego, że nie rozumiał, jak mogły być w nim dozgonnie zakochane, gdy jedynym słowem, które od siebie kiedykolwiek usłyszeli było „cześć” na szkolnym korytarzu.

Gdy Marcy i Marsh weszli na dach, Rory zajadała się śniadaniem, które zrobił dla niej Basil, wiedząc już, że dziewczyna zawsze zapomina zjeść go w domu i nigdy nie bierze jedzenia do szkoły, Basil przeglądał strony www w telefonie, szukając nowych potraw, które mógłby przygotować, a następnie zmusić swoje ulubione cztery króliki doświadczalne do skosztowania ich i podzielenia się opinią. Chłopak uwielbiał gotować i spod jego rąk z większości wypadków wychodziły naprawdę cudne dania, więc króliki doświadczalne nie narzekały. Franky drzemał sobie, ciesząc się ciepłym słońcem, oparty plecami o nadbudówkę na tarasie.

Przyjaciele dołączyli do nich, będąc jednak świadomymi, że przecież za niecałe dziesięć minut kończy się przerwa i wkrótce powinni zacząć się zbierać. Choć pewnie spóźnią się, jak zawsze, gdy spędzali razem przerwy.

czwartek, 3 sierpnia 2017

Część 2 - Kapela - Ograniczę

Marshalla obudzil cudowny zapach kawy, który rozpanoszył się już po całym mieszkaniu. Oczywistym było, że to Marcelina wstanie wcześniej i zabierze się za robienie czegoś, co nadawałoby się do zjedzenia. Szybko wyskoczyła po zakupy i zabrała się za śniadanie, cicho śpiewając w takt piosenki puszczonej w radiu. Marshall po obudzeniu się, leżał jeszcze chwilę w łóżku, słuchając głosu swojej przyjaciółki. Wiedział, że przestanie śpiewać, jak tylko pojawi się w salonie, więc odwlekał ten moment najdłużej, jak się tylko dało.

Wkrótce jednak musiał porzucić swoje plany, bo jego brzuch dał o sobie znać w wyjątkowo głośny sposób. Chłopak wstał więc niechętnie i przecierając oczy, ruszył do kuchni, potykając się o wszystko, o co tylko mógł.
- Jakim cudem po tylu latach dalej rozbijasz się po swoim mieszkaniu, a po moim możesz chodzić z zamkniętymi oczami?
- Twoje jest mniejsze i logiczniejsze.
- Normalnie poczułabym się urażona, ale z racji tego, że jeszcze nie do końca się obudziłeś, prawie Ci wybaczę.

Słowo „prawie” wiązało się jedynie z faktem rzucenia w chłopaka świeżo upieczonym tostem. W ostatnim momencie, niemalże heroicznym skokiem zakończonym na podłodze, Marsh złapał chleb dosłownie sekundy przed tym, jak upadłaby na ziemię. Hukowi ciała uderzającego o drewniane panele o 7 rano towarzyszył zwycięski okrzyk.
- Złapałem!

Marcelina zaśmiała się tylko i wróciła do wykładania wszystkich tostów na talerz. Usiadła na wysokim stołku przy kuchennej wyspie i pijąc kawę, chwyciła pierwszego tosta. Na widok zawartości jej kubka, twarz Marshalla nabrała wyrazu całkowitego i nieograniczonego obrzydzenia.
- Jak Ty możesz pić takie szczyny. Zobaczysz, kiedyś nauczę Cię pić prawdziwą kawę – obiecał chłopak.
- Czarną jak moja dusza? – spytała ironicznie Marcelina, przesuwając kubek Marshalla w jego stronę.

Chłopak potwierdził dynamicznym skinięciem głową.
- Marcy, zostańmy dzisiaj w domu – zaproponował.

Dziewczyna spojrzała na niego z zaskoczeniem zmieszanym z lekkim uśmiechem.
- Będziemy udawać, że się rozchorowaliśmy i nie mogliśmy dotrzeć do szkoły żeby nikogo nie zarazić?

Marshall spojrzał na nią z nadzieją wymalowaną na całej twarzy.
- Przecież my tak dbamy o kolegów, że aż szok gdybyśmy narazili ich życia.

Wyjątkowo długie negocjacje, trwające około dwóch minut, zakończyły się na korzyść Marceliny, która niewzruszenie orzekła, że powinni iść do szkoły. Zjedli spokojnie śniadanie, wsłuchując się w tętniącą życiem ulicę i muzykę płynącą z radia. Po krótkiej chwili zastanowienia, Marshall poruszył temat, który męczył go od bardzo dawna.

- Marcy, może byś się do mnie wprowadziła?

Dziewczyna zamarła od razu i pokręciła przecząco głową.
- Jasne, a jak znajdziesz sobie laskę to będę się martwić, gdzie się podziać? – zaśmiała się. – Plus to za duży kłopot Marsh. Ale dziękuję za pomysł.

Chłopak złapał jej podbródek i zmusił żeby spojrzała mu w oczy.
- Marcy, mówię poważnie. To żaden kłopot. Mieszkanie i tak większość czasu stoi puste, bo po szkole jadę do pracy. Łóżko w sypialni jest szerokie, dwuosobowe, a jeśli po tylu latach przyjaźni uważasz, że to mogłoby być niezręczne, to najwyżej prześpię się kilka nocy na kanapie, a ty zajmiesz sypialnię i kupimy dwa osobne łóżka. Skupiasz się na nauce, a na dojazdy do szkoły marnujesz ponad godzinę dziennie. I to dwukrotnie w ciągu jednego dnia. Stąd byś miała pięć minut. I myślę, że jednak razem mieszkałoby się ciekawiej niż samotnie – dodał z uśmiechem. – Przemyśl to. I porozmawiamy poważnie wieczorem. A jak jeszcze raz spróbujesz spać na kanapie to pożałujesz – pogroził jej przyjacielsko.

Marcy zajęła łazienkę i oboje poszli się przebrać i przygotować na cały dzień spędzony w szkole. Jak się można spodziewać, Marshallowi wystarczył kwadrans i stał już gotowy na wszystko, z torbą przewieszoną przez ramię i z zapalonym papierosem między palcami. Zanim Marcelina stanęła obok niego, obwieszczając swoją gotowość, chłopak zdążył wypalić dwie fajki i właśnie wyciągał trzecią.
- To Cię kiedyś zabije, wiesz? – spytała, przechylając delikatnie głowę w lewo, w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Na coś muszę umrzeć Marcy. A starość byłaby niezwykle nudną opcją – odparł ze wzruszeniem ramion i typowym dla siebie, lekko aroganckim uśmiechem i iskierką buntownika w oku.

Marcelina postanowiła zagrać na dziwną kartę.
- A gdybym się do Ciebie przeprowadziła? Rzuciłbyś palenie?
- Marcy, przecież Ty sama palisz – zauważył, słusznie zresztą, chłopak.
- Ale nie aż tyle – rzuciła w swojej obronie dziewczyna.

Wyszli z mieszkania, które chłopak zamknął na klucz. Gdy tylko znaleźli się przed klatką schodową, Marsh zagwizdał, ściągając na siebie uwagę Marceliny i wręcz teatralnie zgniótł i wyrzucił nieodpaloną fajkę do śmietnika.
- Ograniczę – stwierdził tylko.


Reszta drogi minęła im w cudownych nastrojach. Oboje wyjątkowo mieli być na czas, a przez cały odcinek debatowali o tym, która część Piły jest najlepsza i dlaczego. Dopiero przed budynkiem najcudowniejszej instytucji świata, humory nieco im zrzedły. Marcy znała nawyki przyjaciela. Zawsze czekali na siebie nawzajem przed szkołą. I dzień w dzień Marshall wypalał ostatnią fajkę, jak on lubił to nazywać – „skazańca”, tuż przed wejściem do szkoły. Teraz jednak nawet nie zwolnił kroku i przytrzymując przed nią drzwi, wszedł do środka.

Część 1 - Kapela - Piła 2

Marcelina siedziała w mieszkaniu swojego najlepszego przyjaciela, bezmyślnie zmieniając kanały w telewizji. W tle słyszała szum wody, bo z jakiegoś powodu Marshall uznał, że właśnie teraz pójdzie wziąć prysznic. Dziewczyna wyjrzała przez okno. Nie mogła mu się dziwić. W końcu był środek nocy. Tak, gdy się nad tym zastanawiała, doszła do wniosku, że w sumie powinna chyba zacząć się zbierać do siebie. Mieszkała prawie na drugim końcu miasta i droga zajęłaby jej co najmniej godzinę komunikacją miejską, a to i tak tylko wtedy, gdyby przypadkiem udało jej się złapać nocny autobus, bo przecież o takich godzinach w ogóle nie trzymały się rozkładu, a ona nie chciała spędzić godziny na przystanku.

Z drugiej jednak strony czuła, że nie może aż tak wisieć na Marshallu. Bardzo często u niego nocowała, bo od niego było bliżej do szkoły, ale czasami czuła, że się narzuca. Dlatego, gdy tylko usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi od łazienki, wstała, wyłączyła telewizor i bezpardonowo gapiąc się na nawet wyrobioną klatę swojego przyjaciela, stwierdziła
- Będę się zbierać Marsh. Zrobiło się późno.

Chłopak spojrzał na zegarek ustawiony pod telewizorem, a później na przyjaciółkę, zupełnie jakby ta właśnie urwała się z choinki.
- Chyba Ci się mózg usmażył jeśli myślisz, że puszczę Cię o tej godzinie do domu.
Rzucił jej ręcznik i skierował się w stronę sypialni. Marcelina uśmiechnęła się lekko i zebrała do kąpieli. Oboje wiedzieli, że jak dziewczyna raz wejdzie to długo nie wyjdzie, ale żadne nie potrafiło powiedzieć, czy to dlatego, że Marcy jest dziwna, czy to typowa cecha kobieca.

Marshall uśmiechnął się, przegrzebując rzeczy w szafie. Połowa z nich nawet nie była jego, a szafy małej nie miał. Od samego początku wiedział, że jeśli zamierza wyjść na swoje raz na zawsze, to nie może bezmyślnie szastać pieniędzmi. I mimo młodego wieku, bardzo silnie się tego trzymał. Kupił sobie niewielkie mieszkanie, blisko centrum. Nie w najdroższej możliwej okolicy, ale wystarczająco blisko niej. Oddzielna sypialnia i salon z aneksem kuchennym stanowiły spełnienie jego marzeń od samego początku.

Wytarł się dość szybko, w ogóle nie zwracając uwagi na wilgotne włosy i w jednej z szuflad odnalazł piżamę Marceliny. Podłączył niewielki grzejniczek do prądu i ustawił na średnią ciepłotę. Noc zapowiadała się chłodna, a on wiedział, jak bardzo Marcelina uwielbia ciepło. Inaczej, uwielbiała chłód dopóty, dopóki nie chodziło o jej piżamę. A Marshall wiedział, że zanim dziewczyna wyjdzie minie sporo czasu. Więc nie musiał się z niczym spieszyć.

Zajrzał do lodówki, ziewając ze zmęczenia. Zjadłby coś z ogromną chęcią, ale jego wzrok wyłapywał same składniki, które zajęłyby mu za dużo czasu jeśli chciałby coś przygotować. Aż tak głodny nie był. Położył się na łóżku i włączył laptopa, szukając im filmu na wieczór.

Marcelinie woda znudziła się wyjątkowo szybko, choć i tak minęła prawie godzina. Chłopak nigdy jej tego nie powiedział, ale uwielbiał, gdy brała prysznic, bo zawsze wtedy coś sobie śpiewała. A głos miała jak dzwon. Albo i fantastyczniejszy.

Gdy Marshall usłyszał, że znajomy szum wody ustał, wyłączył grzejniczek i przewiesił ciepłe ubrania przyjaciółki przez oparcie kanapy, po czym wrócił do sypialni, chcąc dać jej trochę prywatności. Znali się już z dobre dziesięć lat i byli najlepszymi przyjaciółmi, ale pewnych stref komfortu starali się nie przekraczać. Paradowanie nago należało właśnie do takiej strefy.

Marcelina uśmiechnęła się szeroko ubierając się. To było niezwykle kochane ze strony Marshalla, ze tak o nią dbał. Owinęła długie, czarne włosy ręcznikiem i rzuciła się na łóżko.
- Co oglądamy? – spytała, z twarzą wciąż schowaną w pościeli, przez co niezbyt wyraźnie.
- Piła 2 Ci pasuje?
Marshallowi odpowiedziało tylko niewyraźne burknięcie, które przez wzgląd na ich niezwykle długą relację, rozpoznawał, jako „tak”. Nacisnął play. Marcy poprawiła sobie poduszkę i usiadła, opierając się plecami o ścianę. Chłopak bardzo szybko to wykorzystał, kładąc z się z głową na jej nogach. Towarzyszyło temu oczywiście niemały bunt.
- Marsh spadaj! Masz mokre kudły – zaczęła żywiołowo marudzić dziewczyna.
Ten w odpowiedzi, zamiast wstać, jak chciałaby tego dziewczyna, wytarł się dokładniej w jej podkoszulkę, zostawiając na niej sporej wielkości, mokry ślad.

Gdy tak siedzieli, czas zdawał się płynąć zupełnie inaczej. Marcy, już całkowicie z nawyku, zaczęła delikatnie bawić się włosami przyjaciela. Spojrzała na niego po jakimś czasie względnej ciszy. Zazwyczaj gorąco debatowali w trakcie filmów, ale czasami, gdy jedno z nich było zmęczone, siedzieli nie mówiąc ani słowa. Nie zdziwił więc Marceliny widok śpiącego Marshalla. Najdelikatniej, jak tylko mogła, starając się go nie zbudzić, przełożyła jego głowę ze swoich kolan na pobliską poduszkę i poprawiła mu kołdrę. Wiedziała, że i tak ją skopie, ale na razie mógł spać otoczony puchowym ciepłem. Zamknęła laptopa i odłożyła go na szafkę nocną, po czym zabrała wolną poduszkę i skierowała się w stronę salonu.

Spod kanapy wyjęła sobie drugi komplet pościeli, który Marshall kupił specjalnie dla niej, a na który zabrakło miejsca w szafie. Dziewczyna rozłożyła się wygodnie i włączyła sobie po cichu telewizor. Nie potrafiła zasypiać w ciszy. Lata spędzone w sierocińcu zrobiły swoje i teraz brak choć lekkiego szumu w tle zdawał jej się nienaturalny. Nawet jeśli minęło już tak dużo czasu, od kiedy po raz ostatni przekroczyła próg tej instytucji.